Facebook - polub nas!

Znajdź skrytkę!

Polecamy

Jaskinia Solna JamaCzęsto wracam pamięcią do upalnego sierpnia w Górach Bystrzyckich – było to w roku 1995, a więc póki jako tako pamiętam postaram się to opisać. Po całonocnej (jak zwykle) podróży pociągiem wysiedliśmy rano na stacji w Międzylesiu i od razu ruszyliśmy szlakiem przez miasto w kierunku Bystrzyckich. Naszym pierwszym, niezbyt odległym przystankiem była Ropianka – niewielka wioska w której zatrzymaliśmy się w sklepie spożywczym aby kupić „amu amu” i butelkę denaturatu.

 To, że nabyliśmy ją „na miejscu” w sklepie zrobiło duże wrażenie – przelaliśmy go do plastikowej butelki – na podpałkę, a oddanie szklanej wprowadziło sprzedawczynię w stan szoku... Zarzuciliśmy wory i poszliśmy dalej, następnym przystankiem miała być jaskinia Solna Jama. Chwilę zajęło jej odnalezienie, byliśmy tam sami, wyciągnęliśmy więc latarki i weszliśmy do środka. Jaskinia nie jest zbytW jaskini Solna Jama - fot. George Bojanowski długa, opada lekko w dół tworząc kilka bocznych balkonów na które można było wejść wyżej. Na samym jej dnie znajduje się niewielkie jeziorko, którego przejrzystość tylko pozornie wywołuje wrażenie płytkiego. Ściany jaskini pokryte były kropelkami wody, tak, że w świetle sprawiały wrażenie pokrytych kryształkami soli... stąd pewnie jej nazwa. Eksploracja jaskini zajęła nam może z pół godziny, z Solnej Jamy, wciąż przy pieknej pogodzie szlak prowadził nas do ruin zamku Szczerba. Właśnie tam, w ruinach zamku zrobiliśmy następny przystanek. Stamtąd szlak prowadził szosą do Gniewoszowa, którą opuścił aż pod wzniesieniem Jedlinka. Powoli zaczęły dopadać mnie brak aklimatyzacji i zmęczenie po całonocnej podróży. W połowie drogi do Poniatowa, tuż za rozciągającym się po lewej stronie lasem natrafiliśmy na ruiny jakiegoś gospodarstwa, a za nim zdziczałą jabłoń obsypaną owocami. Kusiła przystawiona do drzewa drabina... to wystarczyło – zastrajkowaliśmy. Powyżej wzdłuż skraju lasu odkryliśmy mały strumyczek, a pod rozłożystymi świerkami trawkę i mech – piękne miejsce do rozbicia namiotu. Pamiętam, że ledwo już stałem na nogach i musiałem zaszyć się w „psiworze” i zażyć natychmiastowej drzemki. Jurek przygotował niewielkie ognisko, gdzie zagotowaliśmy wodę, a potem „zalegliśmy” jużZamek Szczerba - fot. Adam Kutny we dwójkę... To był bardzo udany biwak – może da się kiedyś tam wrócić. Kolejny dzień był słoneczny, rankiem po śniadaniu najpierw dotarliśmy do Poniatowa, a potem na przełęcz nad Porębą. Stamtąd od starego bunkra przy „Autostradzie Sudeckiej” cofnęliśmy się do oznakowanej na mapie sztolni. Prawie pół godziny poświęciliśmy się na ich poszukiwanie. Spenetrowaliśmy kawał stoku, w końcu cali podrapani (świerczyna i maliny) i oblepieni pajęczynami poddaliśmy się – nie udało się nam znaleźć wejścia. Znowu wróciliśmy na „Autostradę Sudecką” i przeszliśmy aż do jej rozwidlenia ze szlakiem na Jagodną. Jagodna to najwyższe wzniesienie Gór Bystrzyckich 977 m n.p.m., wspinaliśmy się na nią łagodną ścieżką przez las, która mimo to dała nam niezły wycisk. Dlatego też, mocno już zmęczeni postanowiliśmy rozejrzeć się za miejscem na biwak. DoOgnisko pod Jagodną - fot. George Bojanowski szczytu Jagodnej było już niedaleko – odbiliśmy ze szlaku zboczem w górę i penetrowaliśmy las w poszukiwaniu wody. Cały czas zanosiło się na burzę, powietrze stało się gęste i było potwornie parno. Otoczyły nas roje owadów i wtedy Jurka ukąsiło „COŚ” – chyba jakaś mucha mutant (a ślad ukąszenia długo, oj długo nie schodził) – to spowodowało nasz natychmiastowy odwrót w dół. Znowu znaleźliśmy się na drodze i wtedy… CICHO! Tak, to był strumień, strumień raczej niewielki strumyczek… to nam wystarczyło. Idąc w górę wzdłuż strumienia wkrótce zobaczyliśmy dobre miejsce na biwak. Nasz niewielki namiocik rozbiliśmy na torfie pokrytym trawką – bajka. Nad ogniskiem, które wkrótce rozpaliliśmy, wybudowaliśmy „mini wiatkę” dla ochrony przed deszczem, który właśnie zaczął padać. Czynności kulinarnePrzed schroniskiem "Pod Muflonem" - fot. George Bojanowski trwały jeszcze po zmroku – to był kolejny bardzo udany biwak. Nazajutrz, jak to zwykle bywa z nowym dniem, bez problemu znaleźliśmy nasz niebieski szlak i dość szybko trafiliśmy na szczyt Jagodnej. Zejście w dół przy pięknej pogodzie to była prawdziwa przyjemność, nie zatrzymaliśmy się nawet w schronisku na przełęczy Spalonej, przecięliśmy Piaszczystą Drogę i wciąż niebieskim szlakiem szliśmy do Rozdroża pod Bieścem. Ostatni odcinek przed Rozdrożem to kilkukilometrowa, prosta jak linia przesieka – robi to niesamowite wrażenie… Na Rozdrożu spotkały się dwa szlaki niebieski z zielonym, na mapie oznaczonych było także kilka źródełek, a że byliśmy już dobrze zmachani, zaczęliśmy kombinować z biwakiem. Zlokalizowanie źródeł nie było łatwe, po poszukiwaniach trafiliśmy w końcu na jedno z nich – ze szkalu praktycznie niewidoczne, a niegdyś chyba często odwiedzane, bo ładnie obmurowane z datą wyrzeźbioną gotyckim pismem (jaka to była data dzisiaj już niestety nie pamiętam) – wszystko to było mocno nadwerężone przez czas, ale smak wody był wspaniały! Źródło dawało początek niewielkiemu strumyczkowi, a ponieważ nie bardzo było gdzie rozbić namiot i wody w strumyczku było mało, nasz namiocik postawiliśmy w jego wyschniętym korycie, któregoDuszniki Zdrój  - "kolejowe źródło" - fot. kuracjusz środkiem pluskała woda. Jak zwykle, a tym razem długo po zmroku kontynuowaliśmy czynności kulinarne… do dzisiaj wspominam amerykańskie kakao Nestle (dzisiaj takiego kakao już nie ma…). Wrócę jeszcze do nazwy źródła, patrząc dzisiaj na mapę w opisie widzę „Twarde Źródło”, a w pamięci, chyba nie tylko mi utkwiła nazwa „Złote Źródło” – być może to było także wyrzeźbione oprócz daty… nie pamiętam – może Jurek mnie wesprze? Kolejny dzień (wciąż słoneczny, mimo straszącej gdzieś w oddali burzy) zaczęliśmy od wieży widokowej na torfowisku w Zieleńcu, a stamtąd brnąc przez las i „lekkie bagienko”  ścięliśmy trasę na skróty do niebieskiego szlaku i na Widlastą Drogę. Szlak był zdecydowanie mało uczęszczany – ani żywego ducha, doszliśmy do Doliny Strążyskiej, a potem idąc Drogą Libuszy zatrzymaliśmy się na obiadek w schronisku „Pod Muflonem”. Niestety, na szlaku bliskość schroniska była rozpoznawalna – im bliżej schroniska tym więcej plastikowych butelek, puszek i papierów… Można powiedzieć, że tutaj nasza wyprawa się skończyła, bo przednimi były już tylko Duszniki, ale ciężko o nich nie wspomnieć. Ze względu na wspaniałą wodę spędziliśmy tam dwa dni zaliczając wszystkie źródła po kolei (najbardziej do gustu przypadło nam „kolejowe źródło” – przy ośrodku PKP). Woda z tych źródeł leczy podobno choroby kobiece – od tamtego czasu na nic takiego nie zachorowaliśmy, więc pewnie to prawda… W tzw. międzyczasie odwiedziliśmy jeszcze ruiny zamku Homole (kawałek czerwonym szlakiem w kierunku Kudowy) – ciekawa budowla na szczycie wzgórza, jej budowa była oczywiście zainicjowana przez rycerzy rabusiów, a zniszczona została przez Husytów. Co jeszcze ciekawsze całkiem niedawno, bo w latach siedemdziesiątych XXw. odkryto tam przypadkiem zamkową komnatę wcześniej nieznaną. Namawiałem jeszcze Jurka, aby ruszyć dalej w Stołowe, ale się nie dał…

A.K. luty – marzec 2004

Postscriptum

Od tamtego czasu minęło prawie 9 lat, ale pamiętam go dobrze, bo dał on początek wielu następnym i to wtedy Jurek odkrył góry… tylko tych Stołowych żałuję…

Jak zwykle daję Jurkowi szansę dopisania komentarza.