Facebook - polub nas!

Znajdź skrytkę!

Polecamy

Góry Sowie - Wielka SowaWysiedliśmy z autobusu w Radochowie całkiem rześcy, mimo całonocnej podróży pociągiem. Pierwszym punktem w planie była jaskinia - mimo, że niewielka to spodobała się nam. Widać, że kiedyś była zamknięta - były tam jakieś ślady krat, ale teraz nie - kręciło się tam jednak paru turystów. Potem trochę pobłądziliśmy szukając miejsca o nazwie "Dzika Dolina" - ta moja słabość do nazw - ale w końcu jakoś powróciliśmy na szlak. Był kwiecień, ale było ciepło - słoneczny dzień, jednak w zacienionych miejscach i na poletkach leżał jeszcze śnieg.

Cały dzień wędrowaliśmy przez Góry Złote by wieczorkiem rozbić obóz w okolicach przeł. Kłodzkiej, a tam właśnie zaczynająW jaskini Radochowskiej się Góry Bardzkie - gdzie dokładnie? Już nie pamiętam - na pewno w lesie. Drugi dzień to masz przez pierwszą część Gór Bardzkich, aż prawie do Barda Śląskiego, a nocleg na dość sporym zalesionym stoku tuż koło Barda właśnie i jak się rano okazało tuż pod zakrętem drogi, gdzie rano obudził nas przejeżdżający ciągnik - to była prawdziwa niespodzianka. Rano pełni niechęci wysunęliśmy się ze śpiworów (było to dawno, a jeszcze to pamiętam...), świat był szary, a wszystko oblepiała wszechobecna wilgoć - gdyby nie nasz przyjaciel denaturat byłyby nici z herbatki (było to jeszcze w tych czasach gdy palnik gazowy uważaliśmy za tzw. "festyn" czyli noszenie niepotrzebnych rzeczy - ale,Leśny biwak w Złotych Górach jeszcze coś wtrącę - mówcie co chcecie, ale herbata z menachy na ognisku smakuje najlepiej). Marsz w kierunku Srebrnej Góry szedł nam opornie, a po drodze oczywiście jeszcze zaczęło padać, chwila przerwy w paśniku (on wciąż tam jest!) nieco podreperowała nasze morale, a liczyłem na to, że wizyta w sklepie spożywczym w Żdanowie (a wiedziałem, że on tam jest jeszcze z wypadu do fortów chyba w lutym 88 roku) pozwoli nam dociągnąć do Srebrnej Góry. Zalegliśmy w schronisku, cosik tam zjedliśmy i ... oczywiście nie było miejsc, a chcieliśmy się trochę podsuszyć, aby jakieś choróbsko nie rozłożyło nam wyjazdu. Jakiś życzliwy poinformował nas, że na dole w Srebrnej jest hotel - "Wacuś". Słowo się rzekło - zaczęliśmy szukać "Wacusia", a znalezienie nie było trudne, poNa szlaku w Górach Bardzkich drodze zasięgnęliśmy jeszcze języka u mieszkańca fortu "Harcerz" (ale o tym później). Udało nam się nawet otrzymać pokój dwuosobowy w którym wyrzuciliśmy wszystkie bambetle i namiot aby przeschły, a sami udaliśmy się do baru wysączyć piwo pod jakiś "wurst". Nawet łazienka nie popsuła mi humoru, gdzie z każdego roku łypał czułkami gronkowiec, a tynk sypał się ze ścian... była ciepła woda, mimo sporego ruchu w hotelu. Po kąpieli zasnąłem jak kamień i obudziłem się rano..., a podobno było tak - Jurek miał kłopoty zaśnięciem, a może raczej nie zdążył zasnąć przed rozpoczęciem imprezy. W hotelu wspólnie z nami była... wycieczka szkolna! Krzyczeli, pili i rzygali, aNasz obóz w forcie przeszli samych siebie waląc w nasze drzwi z okrzykiem bojowym: - Suchy! Oddaj k...wa kubek! Po tej nocy Jurek był "lekko" niewyspany, ja wręcz odwrotnie, ale pogoda się wciąż pieprzyła, więc zaczęliśmy kombinować... I wtedy przypomnieliśmy sobie gościa z fortu "Harcerz". Pamiętałem ten fort jeszcze z poprzedniego wypadu, kantyna z kominkiem, prycze, sale wokół wewnętrznego dziedzińca - wchodziło się przez odgięcie w stalowych drzwiach, na których pociąłem sobie palce... Nie zastanawiając się długo najpierw zaliczyliśmy Don Jona i muzeum uzbrojenia - faktycznie było tam parę armat, a potem poszliśmy do "Harcerza". Okazało się, że ma onW podziemiach fortu stałych mieszkańców, urządzili tam sobie całkiem przyjemne pokoiki, a w planach była także budowa pieca kaflowego (ciekawe czy to wyszło)! A wszystkim zawiadywała Akcja Przygoda z Kłodzka. Pogawędziliśmy przy herbatce, potem pokazali nam trochę podziemi fortu i stanęło na tym, że zanocowaliśmy u nich - dostaliśmy salkę z piecem (bardzo sprytnym - dołem rurami zasysał powietrze, a górą rurami wypuszczał ciepłe), ale mimo pieca było zimno i rozbiliśmy w środku namiot - niech się przewietrzy. Tym razem nie było zadnych imprez i się wyspaliśmy, więc mimo dalszej "dupówy" wyszliśmy rano na spotkanie Gór Sowich. A swoją drogą ciekawe co tam u chłopaków w "Harcerzu" - sporo wody w Wiśle już upłynęło...? Tutaj śniegu było więcej, szło się tak sobie, bo śnieg był mokry i żadne Gore-texy i inne cuda nic nie dały, a na Bielawskiej Polance przyNa szlaku w Górach Sowich źródełku stały dwa namioty i parę osób grzało się przy ognisku. Mgła, zimo no i oczywiście zaczęło padać, poprawcie mnie, ale tam chyba na Kalenicy jest wieża widokowa, a może mi się coś pomieszało... w każdym razie odpuściliśmy namiot i dotarliśmy do "Zygmuntówki" i były miejsca! Zostaliśmy dokoptowani do pokoju zajmowanego przez drużynę harcerek z Dzierżoniowa - cały wieczór i większą część nocy graliśmy w kalambur! Spokój został tylko raz zakłócony przez sąsiedni pokój, który wysłał delegację z połówką i usiłował nawiązać stosunki dyplomatyczne... to schronisko leży niestety przy "asfaltówie" i różnych ludzi tam można spotkać... A przy okazji pozdrowienia dla Dzierżoniowa! Rankiem, świeżutcy jak poranna bryza ruszyliśmy na Wielką Sowę, pogoda zaczęła się klarować - denerwował tylko śmietnik przy wyciągu nad "Zygmuntówką" - prawdziwy syf - narciarze... W wieży na Wielkiej Sowie jak słyszeliśmy z opowiadań miał siedzieć "Cypis" i sprzedawać piwo, ale nie było nikogo, a wieża była zamknięta! Jakaś grupka usiłowała tylko coś gotować na ławkach koło wieży. Pozostaliśmy przezSkamieniałe worki z cementem na stokach Włodarza nich niezauważeni i skierowaliśmy się do Walimia. Zwiedziliśmy sztolnię kompleksu "Olbrzym", a potem mijając wszystkie poniemieckie budowle, założyliśmy obóz na stoku Osówki nad potokiem w okolicach Jasnej Góry. Pogoda zrobiła się piękna - już majowa, a następnego dnia - już niestety przedostatniego w górach - schowaliśmy plecaki na Włodarzu i cały dzień z mizernym rezultatem poszukiwaliśmy wejścia do sztolni. Z wysokościomierzem obchodziliśmy stok i nawet chyba coś było - tylko po paru metrach zawalone, potem zeszliśmy niżej, tam, gdzie stały w rzędach skamieniałe worki z cementem - tak zeszło nam do wieczora... Namiot rozbijaliśmy także na stokach Włodarza w pięknym miejscu z widokiem na Ślężę - i chyba ten widok sprawił, że był nie naciągnięty i zmoczylo nas w nocy, a Wałbrzych - wiecie, że nie ma o czym pisać...

A.K. wrzesień 2002 

Postscriptum

Rzecz miała miejsce w roku 1996, więc sami rozumiecie, że mogły pojawić się nieścisłości, a resztę PS mam nadzieję, że dopisze Jurek, gdy to przeczyta...