Facebook - polub nas!

Znajdź skrytkę!

Polecamy

Na szczycie Turbacza

Kolejny etap naszej przygody z Głównym Szlakiem Beskidzkim - tym razem rozpoczęliśmy w Rabce, przeszliśmy przez Gorce część Beskidu Sądeckiego schodząc do Rytra, a wszystko przy ostatnich, wrześniowych podrygach lata - mimo pandemii było pięknie!
 

Pierwszego dnia, po nocnej jeździe samochodem rankiem dotarlismy do Rabki skąd wyruszyliśmy od razu na czerwony szlak. Powoli, przy pięknej pogodzie wspinaliśmy się w górę podziwiając widoki i do schroniska na Maciejowej dotarliśmy jeszcze sporo przed dziesiątą. W czasach Covid-19 bar był otwierany tylko na zewnątrz i niestety od 10.00 - dlatego wyciągnęliśmy maszynki i zrobiliśmy sobie przerwę przy herbacie :) Słoneczko miło przegrzewało, a my ruszyliśmy dalej na śniadanko w schronisku Stare Wierchy. Tutaj już bez większych podejść po niecałym półtorej godziny i aby odreagować noc w samochodzie zrobiliśmy dłuższy popas zajadając się jajecznicą ze schroniska, a co poniektórym zdarzyło się nawet przymknąć oko na leżaczku ;) Dalej powoli wchodziliśmy grzbietem Obidowca mijając miejsce katastrofy lotniczej, która miała miejsce 25 maja 1973 - rozbiciu uległ dwusilnikowy samolot sanitarny Let L-200 Morava. Samolot odbywał lot z Gdańska do Kielc, a następnie z Kielc do Nowego Targu, dokąd transportował chore dziecko, które z lotniska w Nowym Targu miało zostać przetransportowane do szpitala w Rabce-Zdroju. W katastrofie zginęła matka transportowanego dziecka, ilot doznał poważnego urazu kręgosłupa, a dziecko uniknęło większych obrażeń. Dzisiaj w tym miejscu przy szlaku stoi krzyż z pozostałościami śmigieł. Do szczytu Turbacza pozostało nam jeszcze tylko około 200m podejścia, ale co chwila odwracaliśmy się i podziwialiśmy widoki - także tuż pod szczytem rozpostarł się przed nami widok na Pieniny i jezioro Czorsztyńskie... Po obowiązkowej sesji fotograficznej pod betonowym obeliskiem zeszliśmy do schroniska. Obłożenie jak to przy weekendzie było spore, ale nam pozostała do odespania noc i po kąpieli i solidnych posiłkach poszliśmy wcześnie spać - takie rzeczy zdarzają się tylko w górach :)

 Widok z podejścia na Turbacz

Drugiego dnia wstaliśmy wcześnie podziwiając Tatry wyłaniające się z porannych mgieł - magia! Potem po nieśpieszym śniadaniu zeszliśmy na Halę Długą wciąż podziwiając widok na Tatry, który im wyżej było słońce tym trochę bardziej się zacierał... Odcinek, który zamierzaliśmy tego dnia pokonac nie był zbyt długi, więc postanowiliśmy zejść nieco z czerwonego szlaku do Bulandowej Kapliczki. Ukryliśmy plecaki w świerkach przy Polanie Grabowskiej gdzie szlaki się rozchodzą i po 20 minutach zielonym szlakiem już byliśmy na Polanie Jaworzyna Kamienicka. Piękna słoneczna pogodana jednej z najpiękniejszych gorczańskich polan, widoki i Bulandowa Kapliczka - powstała w 1904 r. ufundowana przez najsłynniejszego gorczańskiego bacę – Tomasza Chlipałę, zwanego Bulandą, który na tej polanie przez ponad 50 lat zajmował się pasterstwem, wypasając owce i woły. Istnieje wiele ludowych przekazów o tej kapliczce. Według jednego z nich Bulanda zobaczył podczas snu liczne dusze pokutujące za grzechy, które błądzą po górach i nie mają gdzie kolan ugiąć, by przyklęknąć przed poświęconym miejscem i dla nich ufundował kapliczkę. Według innej jeszcze wersji zmarła wcześniej córka Bulandy prosiła ojca we śnie, by wybudował kapliczkę na polanie, wykorzystując miejscowe materiały: kamienie i piasek i źródlaną wodę z potoku Kamienica obok przełęczy Borek. Z kaplicą związana jest również legenda, która mówi, że Bulanda postawił kapliczkę w miejscu, gdzie znalazł skarb, a pod kapliczką ukrył swoją czarodziejską księgę - istotnie Bulanda, dożył późnego wieku i był bogaty, jak na miejscowe warunki, ale dochód przyniosło mu głównie pasterstwo... W każdej legendzie jest ziarno prawdy ;) A my wróciliśmy na czerwony szlak, zarzuciliśmy plecaki i ruszyliśmy dalej, najpierw na Kiczorę, potem przez Polanę Zielenica z pięknym widokiem na Pieniny zeszliśmy do Przełęczy Knurowskiej, a trzeba przyznać, że trochę nam to zejście dało w kość. Tam leżąc na trawie i gotując herbatę oraz survivalowy kisielek wypoczywaliśmy wygrzewając się na słońcu - do Studzionek, gdzie tego dnia zmierzaliśmy pozostała tylko godzina. Do Studzionek dotarliśmy wczesnym popołudniem zatrzymując się na wcześniej uzgodniony telefonicznie nocleg "U Króla" - charakterystyczny dom o zielonej elewacji, a nad nim skansen. Oczywiście tego dnia po czynnościach kulinarnych poszłiśmy zobaczyć skansen. Historia jego powstania sięga lat pięćdziesiątych XX wieku. Wówczas to zawitał tu po raz pierwszy, jeszcze jako zwykły turysta, krakowski skrzypek Zygmunt Stypa. Szybko spostrzegł bogactwo kultury gorczańskich górali. Podczas swych licznych wędrówek po Ochotnicy skupował od ludzi stare przedmioty i gromadził je w regionalnym domu - więcej przeczytacie TUTAJ. My niestety mogliśmy go podziwiać tylko z zewnątrz - akurat nie zastaliśmy gospodarzy - następnym razem...  

 Poranny widok spod schroniska na Turbaczu

Kolejnego słonecznego ranka pożegnaliśmy Studzionki i wyruszyliśmy na Lubań - 10km z rana jak śmietana :) Szło nam całkiem sprawnie, czerwony szlak nie był zbyt wymagający i dopiero szczytowe, kamieniste podejście na Lubań wycisnęło z nas siódme poty... Pod wieżą widokową najpierw trzeba było się przebrać w coś suchego, a potem dopiero wejść na wieżę podziwiać widoki. Ludzi jak to w weekend było sporo, ale pogoda i widoki super! Później zeszliśmy do nieczynnej w roku z Covid-19 bazy namiotowej, paliło się tam ognisko, a pod wiatą znaleźliśmy pozostawioną dla kolejnych turystów musztardę - przyszła więc pora na pieczenie kiełbasek :) Jeszcze tylko szybkie zejście do źródełka po wodę i do boju! Herbatka, kiełbaski i obowiązkowy kisielek - rozleniwiliśmy się na słońcu...  Ale trzeba było iść dalej do Krościenka - a więc czerwony szlak poprowadził nas dalej - jeszcze jakiś czas widzieliśmy za plecami wieżę Lubania. Krótki odpoczynek na zejściu zrobiliśmy w schronie przy Starej Polanie pod Kotelnicą, gdzie zatrzymał nas widok, który widzicie poniżej... Spotkaliśmy tam tatę z pięcioletnią córką przemierzających GSB i co ciekawe ze schronu w dół wyszli 10 minut przed nami i do Krościenka już ich nie dogoniliśmy - były nawet przypuszczenia, że nam się tylko przywidziało... W Krościenku plan był prosty, najpierw sklep i uzupełnienie rzeczy niezbędnych ;), potem obiad poprawiony piwem w karczmie 'Dunajec', a na koniec do naszej kwatery na Zdrojową 46. W Krościenku na Zdrojowej 46 zdarzyło nam się już zatrzymać na wyprawie z Krynicy do Rabki i polecamy to miejsce: praktycznie przez szlaku GSB, rozsądne ceny i dobre warunki, no i nocleg z plecakiem na jedną noc nie jest problemem.

Widok ze Starej Polany pod Kotelicą

Ranek pochmurny - czyżby pierwszy dzień bez słońca? Rano do sklepiku po zakupy i jajecznica z jajek trzech do szaleństwa wzburzyła krew :) Czekało na prawie pięć godzin podejścia na Prehybę - 1000m w górę, więc przeciągaliśmy śniadanko... Szlak monotonnie prowadził pod górę, ale tuż za ostatnimi zabudowaniami Krościenka spotkaliśmy znowu tatę z pięcioletnią córką, a więc to nie było przywidzenie... Też chcą dojść do schroniska na Prehybie, ale mała zawiesiła się na pierwszym podejściu i są wątpliwości, ale szacun dla niej za to GSB! Katorżnicze podejście przez las ciągnęło się jak droga krzyżowa od kapliczki do kapliczki, których tam nie brakuje, chmury zostały gdzieś pod nami w dolinach i znowu prażyło słońce. Tak było aż do Dzwonkówki skąd szlakiem żółtym można zejść do Szczawnicy przez Bacówkę pod Bereśnikiem, my zeszliśmy dalej na przełęcz Przysłop gdzie znajduje się uroczy przysiółek. Od ostatniego razu zmieniło się tyle, że pojawiły się tam noclegi dla turystów - w to miejsce zdecydowanie trzeba jeszcze wrócić! Zrobiliśmy sobie postój tuż za pomnikiem partyzantów - w czasie II wojny światowej Przysłop był kryjówką partyzantów Armii Krajowej z oddziału „Wilk” dowodzonego przez por. Krystiana Więckowskiego „Zawiszę”. Zatrzymywali się tu także na odpoczynek i nocleg kurierzy z ludźmi przeprowadzanymi przez granicę. Łącznie znalazło gościnę kilkaset osób. W latach 1943–1944 miały tutaj miejsce dramatyczne wydarzenia. Po udanej akcji partyzanckiej rozbrojenia posterunku policji w Ochotnicy Dolnej, 21 lutego 1944 Niemcy zorganizowali obławę. Oddział dowodzony przez „Zawiszę” został zaskoczony przez Niemców około 7 rano w domu Walkowskiego na Przysłopie. Zginęło 5 partyzantów oddziału „Wilk”. Śmierć partyzantów upamiętnia pomnik znajdujący się na przełęczy. W walce z partyzantami zginęło w tym dniu trzech Niemców, w tym gestapowiec Franz Maywald - oprawca z Palace. 8 grudnia 1944 Niemcy ponownie zorganizowali obławę. Przebywający w tym czasie na Przysłopie partyzanci radzieccy otwarli do Niemców ogień i uciekli. W odwecie Niemcy spalili żywcem sześcioosobową rodzinę Fijasów z całym zabudowaniem i inwentarzem. Na miejscu domu Fijasów postawiono później drewnianą kaplicę w stylu podhalańskim. 22 grudnia 1944 po nieudanej obławie na partyzantów Niemcy zabili dwóch napotkanych mężczyzn Walentego Klimka i Sebastiana Saratę. Na pamiątkę tych tragicznych wydarzeń co roku 3 maja odbywa się na Przysłopie Msza Partyzancka. Mały przysiółek (na zdjęciu poniżej) z historią...  Z przełęczy znowu podejście przez las, a od charakterystycznego kopczyka na szczycie Skałki było już blisko, najpierw minęliśmy wieżę radiowo telewizyjną, a potem zobaczyliśmy już polanę ze schroniskiem na Prehybie :) To było solidne podejście, ale teraz czekał nas obiadek na tarasie z widokiem na Tatry... 
Źródło: Wikipedia

Przysiółek na Przełęczy Przysłop

Tego dnia wyszliśmy wcześnej - mamy w Rytrze umówiony transport. Dzień znowu słoneczny, a chmury i poranne mgły w dolinach, a widok na Tatry i okoliczne góry bajkowy! Tempo mieliśmy bardzo dobre mimo robionych co chwilę fotostopó na widoki i na Radziejową dotarliśmy szybko - te 5km pokonaliśmy w godzinę z ogonkiem, ale na wieży zeszło nam trochę. Byliśmy jednynymi z rana turystami ze specjalnym bonusem w postaci widoków. Potem czerwony szlak poprowadził nas dalej - kolejną krótką przerwę zrobiliśmy sobie na szczycie Niemcowej. Chatka pod Niemcową z powodu Covid-19 została zamknięta, jak i podobnie położona dalej na szlaku Chata Kordowiec. Schodzą minęliśmy także ruiny dawnej szkoły podstawowej - w 2003 Towarzystwo Przyjaciół Piwnicznej odsłoniło na Niemcowej pamiątkową tablicę z nazwiskami nauczycieli, którzy tutaj uczyli. Szkołą ta została opisana przez Marię Kownacką w książce 'Szkoła nad obłokami'. Działała w latach 1938-1961 (z przerwą wojenną), zaś później szkoła przeniosła się na niżej położony Kordowiec. Była to szkoła 4-klasowa dla okolicznych dzieci z jednym nauczycielem, jako sala lekcyjna służyło dzierżawione pomieszczenie w budynku gospodarza Nosala. Jedyny nauczyciel służył nie tylko dzieciom, ale i ich rodzicom - czytał gazety ciekawym świata gazdom lub użyczał swego radia “na kryształek”, aby posłuchali “co tam panie w polityce”, uczył czytania i pisania analfabetów. Była tutaj nawet wypożyczalnia książek z miejskiej biblioteki (zazwyczaj przyniesionych na plecach przez nauczycieli). Poniżej na polanie znajduje się samotne gospodarstwo rolne, a niżej Kordowiec i już ze szlaku widać zamek w Rytrze. Zabudowania Rytra wspinają się wysoko po stokach i zejście na dno doliny do sklepiku spożywczego przy przejeździe kolejowym trochę nam zajęło, ale dotarliśmy przed umówioną trzynastą. Stąd busikiem wracaliśmy (polecamy firmę EL-TRANS z Rytra, kta zorganizowała nam transport) do Rabki po drodze zahaczając o Łącko, bo w Łącku jest najlepsza śliwowica :)

Źródło: Wikipedia

Widok z podejścia na Radziejową

POLECANE ARTYKUŁY:

Babia Góra - Główny Szlak Beskidzki

Przez Beskid Żywiecki

Babia Góra 1999