Pakistan to kraj wielkiej przygody - turystów spotkasz tu niewielu jeżeli wogóle, ale otwarte przestrzenie, cisza, górskie krajobrazy i piękno przyrody powalają! Zaś góry Hindukusz - potężny i majestatyczny łańcuch górski, który rozciąga się na długości 800km robi wielkie wrażenie! I mimo groźnej nazwy - z języka paszto Hindu Kusz oznacza zabójcę Hindusów mieszkańcy tych górskich terenów okazali się całkiem sympatyczni :)
KARAKORUM HIGHWAY
Karakorum Highway to jedna z najpiękniejszych dróg górskich - łączy Pakistan i Zachodnie Chiny, ma 1300 km i jest najwyżej położoną utwardzoną międzynarodową drogą na świecie. W Chinach nazywana jest 'autostradą przyjaźni', a jej najwyższym punktem jest Przełęcz Khunjerab 4693m n.p.m. - to także najwyżej położone utwardzone międzynarodowe przejście graniczne na świecie. My przez dwa dni pokonaliśmy tylko jej niewielki odcinek jadąc z Islamabadu przez Abbottabad (w tym mieście 2 maja 2011 roku został zabity przez amerykańskich komandosów Osama Bin Laden), minęliśmy most na rzece Indus w Thakot, a na następnym przystanku w Besham zjedliśmy nasz pierwszy obiad w Pakistanie :) Jazda po wydrążonych w skale półkach gdzie z ledwością mijają się dwa samochody, niezapomniane obrazy lokalnych wiosek ze straganami, wszechobecny kurz, punkty kontrolne z patrolami z ostrą bronią i ciężarówki… Niezwykle kolorowe, na ich podwoziu i nadwoziu wiszą dzwoneczki, lampki, świecidełka, wersety z Koranu i obrazki imamów – a wszystko to okraszone obowiązkową muzyką hindi - pełen folkor :) Późnym wieczorem, już w ciemnościach dotarliśmy do Chilas, było gorąco – pamiętam ściany w hotelu rozgrzane jak piec kaflowy… Kolejnego ranka ruszyliśmy naszym busem dalej na północ – droga wiła się wciąż wzdłuż doliny Indusu. Najpierw minęliśmy Raikot Bridge (w przyszłości poznamy go lepiej i dłużej…) skąd startują wyprawy na Nanga Parbat do bazy na Fairy Meadows, później był przystanek z widokiem na szczyt Nanga Parbat, a kolejny tuż za Jaglot. To mała niepozorna wioska, ale tutaj właśnie potężny Indus spotyka się z rzeką Gilgit w Gilgit Baltistan, jak nazywa się ten region. I tutaj właśnie stykają się trzy pasma górskie - Hindukusz, Karakorum i Himalaje. Karakorum klinem z północy wrzyna się pomiędzy Hindukusz a Himalaje. Karakorum jest oddzielone od Himalajów Indusem w górnym biegu, zaś Hindukusz jest oddzielony od Karakorum rzeką Gilgit - majestat!!! Stąd do Gilgit pozostało nam około 40km, zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę przy jednym z wielu wiszących mostów i późnym popołudniem po zmianie samochodu w Gilgit dotarliśmy do położonego w dolinie rzeki Ghizer, otoczonego górami miasta Gahkuch.
GAHKUCH
Gahkuch jest stolicą dystryktu Ghizer i leży 72 km od Gilgit, stolicy autonomicznej prowincji Gilgit-Baltistan. Wjeżdżając z góry do miasta Gahkuch koryto rzeki otwiera się w szeroką dolinę otoczoną szczytami gór. Po dwóch dniach w samochodzie na Karakorum Highway spędziliśmy tam dzień przed wyruszeniem dalej w góry. Nowe miasto Gahkuch (Gakhuch Paeen) znajduje się przy głównej drodze przy korycie rzeki, tam także znajdował się nasz hotel w którym się zatrzymaliśmy – Metropolitan Hotel Gahkuch. Nasz jeden dzień w mieście spędziliśmy na eksploracji górnego Gakhuch (Gahkuch Bala), ponieważ starożytne miasto nie leży w pobliżu rzeki, ale znajduje się wysoko nad obecnym miastem. Ten wyżej położony obszar usiany zielonymi rolnymi działkami jest znany z owoców, zwłaszcza winogron, migdałów, moreli, orzechów włoskich, brzoskwiń, granatów, truskawek i wielu innych lokalnych, których nie nazwę… ;) Płynie tam mnóstwo małych strumieni, można też podziwiać widoki ze skalistych wzgórz na dolne ‘nowe’ miasto i dolinę rzeki Gilgit, a nawet ukryty w zielonym gąszczu wodospad. Jednak centralnym punktem starego Gahkuch Bala był górny fort zwany także Shikar – wieża obronna, miasto było niegdyś wykorzystywane jako stolica przez wielu władców, a lokalny radża w obliczu niebezpieczeństwa wycofywał się do fortu skąd podobno miał tajny skalny tunel do źródła w stromej skalnej ścianie co pozwalało na przetrwanie nawet długiego oblężenia. Przeszliśmy wśród zielonych upraw górnego Gahkuch, a po obejrzeniu fortu i wejściu na skalne wzgórze z widokiem na dolinę zeszliśmy zakosami w dół po drodze podziwiając wodospad :) Popołudnie upłynęło na przygotowaniach do jutrzejszego wyruszenia w góry – pakowanie, sprawdzanie namiotów etc.
WIOSKA DOLI DARMADOR - RUSZAMY W GÓRY
Zapakowani w dwa jeepy wyruszyliśmy z hotelu w Gahkuch jadąc na północ wzdłuż rwącej rzeki Gilgit drogą do Shandur. Po piętnastu kilometrach doraliśmy do jedynego jak do tej pory mostu skąd skalnymi zakosami wzdłuż wąwozu mniejszej ale równie rwącej rzeki Darmodaro Gah nasze wozy mozolnie pięły się w górę. Jeden - bardziej wiekowy samochód nawet na chwilę odmówił współpracy, ale szczęśliwie dojechaliśmy tak daleko jak się dało - czyli do końca drogi w wiosce Doli Darmador. Wioska zamieszkała przez nomadów w okresie letnim rozłożyła sie w miejscu gdzie do rzeki Darmodaro Gah wpada inna Balibaro Gah - wzniesione z kamienia domy i mury poprzyklejane były do stoków okolicznych wzgórz, poletka wykonane na tarasach na zboczach zieleniły się uprawami, a tu i ówdzie pasły się zwierzęta. Największy jednak respekt budziły mostki co jakiś czas poprzerzucane przez rwącą rzekę, które wypróbowaliśmy na krótkim rekonesansie po wiosce - bez najmniejszego problemu pokonywało je nie tylko bydło ale nawet motorowery ;) Nasz pierwszy górski obóz powstał wśród rozrzuconych przy rzece skał z pięknym widokiem na góry - pozostało przygotować się na kolejny dzień - przybyły 'dżakuny' czyli osiołki, które poniosą nas obozowy sprzęt oraz ekipa która ruszy z nami w góry. Budziliśmy też duże zainteresowanie wśród lokalnych mieszkańców dla których był to raczej niecodzienny widok - co chwila ktoś wpadał zagadać :)
PRZEZ NOMADZKIE WIOSKI NA HALĘ TOQAI HET
Następnego ranka nasz obóz zaczął się zwijać i przygotowywać do drogi, a my na czele z Aminem ruszyliśmy w górę doliny najpiew pokonując mostek na Balibaro Gah. Ścieżka prowadziła wzdłuż szerokiej doliny rzeki Darmodaro Gah wśród nomadzkich wiosek. Mijaliśmy sporo bardzo przyjaźnie nastawionych tubylców - zostaliśmy nawet zaproszeni do odwiedzenia jednej z nomadzkich chat. Są one zamieszkane w okresie letnim, a ludność zajmuje się uprawami i wypasem zwierząt. Naszych 'dżakunów' nie było za nami widać, więc zwoliniśmy tempo i zrobiliśmy przystanek przy jednej z wiosek, a że byliśmy tam nie lada atrakcją zaproszono nas tam na czaj, czyli herbatę z mlekiem i lokalne wypieki :) Obowiązoowo cała wioska przyszła nas oglądać - spory tłum ludzi spoglądający na nas z niemniejszą ciekawością co my na nich ;) Po kolejnej przerwie ruszyliśmy wyżej wypatrując dobrego miejsca na obóz, a że naszych 'dżakunów' (osiołków) wciąż nie było widać szliśmy wyżej i wyżej... Popołudniu dotarliśmy na piękną i rozległą pociętą mnóstwem strumieni halę Toqai Het (a może była to nazwa pobliskiej wioski) gdzie miał stanąć obóz. Obozowe namioty sprzęt dotarły sporo po nas i przy wydatniej pomocy lokalnej społeczności (choć nie obyło się bez nieporozumień co do miejsca rozbicia namiotów) jeszcze przy świetle dnia obóz był gotowy. Był to dla nas pierwszy wyższy nocleg w górach na wysokości około 3600m n.p.m. - jutro ruszamy wyżej!
PRZEŁĘCZ DARMANDER
Wstaliśmy bardzo wcześnie aby około 6.30 juz wyjść z obozu na Toqai Het. Przed nami wejście na najwyższy punkt tej części eksploracji Hindukuszu - przełecz Darmander o wysokości około 4300m n.p.m. Wspinając się w górę wśród majestatycznych pięciotysięczników i oszałamiających widoków najpierw dotarliśmy do jeziora Khenye Back, a potem stamtąd wspięliśmy się na przełęcz Darmander Pass. Nasze 'dżakuny' i ekipa i tym razem były za nami więc na przełeczy zrobiliśmy dłuższą chwilę przerwy :) Z Darmander Pass najpierw przez rozległe pola śnieżne (śniegu po drugiej stronie przełęczy było dużo więcej), a potem skalnymi ścieżkami do rozciągającej się pod nami doliny Yasin. Tam na zielonych halach otoczonych górami rozbiliśmy obóz obok kolejnej wioski górskich nomadów - Makuli. Jednak na namioty przyszło nam trochę poczekać, poniewaz okazało się, że nasze osiołki (dżakuny) miały problem z pokonaniem pól śnieżnych, które w wyższych temperaturach w ciągu dnia się pod nimi zapadały. Ostatecznie jednak całej karawanie udało się także pokonać szczęśliwie przełęcz i dotrzeć do zielonej doliny...
DOLINĄ YASIN DO QURQOLTI
Po nocy spędzonej w sąsiedztwie wioski nomadów - Makuli po śnaidaniu i zwinięciu obozu ruszyliśmy w dół doliny Yasin. Mieliśmy zejść do wioski Qurqolti skąd samochód (tam dało się dojechać) miał nas przerzucić na kolejną część eksploracji gór Hindukusz. Równocześnie zwierzęta w dolinie wyszły z nicnych zagród na wypas, mijaliśmy więc potężne stado. Oczywiście obejrzeliśmy także niewielką wioskę Makuli - zaproszono nas nawet do jednej z chat. Im niżej tym roślinność była bujniejsza - wśród strumieni i strumyczków zrobiło się zielono i kwieciście. Po drodze minęliśmy jeszcze kolejna malutką wioskę nomadów - Tashi, wypprzedziły nas nasze osiołki i ekipa, ale wszyscy spotkaliśmy się przy czekającym na nas busie. Wśród drzew, obok niewielkiej pasieki nasz obozowy ekwipunek trafił z osiołków na dach samochodu i ruszyliśmy doliną Yasin do Darkot - ostatniej miejscowości w Pakistanie przed znajdującą się tuż tuż przed afgańską granicą z Korytarzem Wachańskim i położonym nieco dalej na północ Tadżykistanem.
Na naszą przygodę w pakistańskim Hindukuszu wyruszyliśmy z Discover Pakistan!
Gorąco polecamy - naszą wyprawę perfekcyjnie zaplanował, przygotował i prowadził Amin Shah!!!
Jeśli zaś ktoś chciałby dowiedzieć się nieco więcej o górach Hindukusz i Pakistanie polecamy książkę Pauliny Grygoruk Pakistan Nieznany:
Spodobał Ci sie artykuł - nasza strona jest niekomercyjna i jak na razie jesteśmy jej jedynymi sponsorami ;) Ale możesz wesprzeć nas w prowadzeniu bloga stawiając symboliczną kawę i będzie miejsce na serwerze na kolejne fotki i teksty :) DZIĘKUJEMY!!!